sobota, 16 maja 2015

Lazania z botwinką

Lubie nowalijki, są kojącą przyjemnością dla żołądka zmęczonego zimowymi pustkami. Najbardziej lubię te prawdziwie sezonowe nowalijki, czyli sałatę, rzodkiewkę, botwinkę, szpinak, szparagi. I o ile szparagi najbardziej lubię w najprostszej wersji, czyli krótko obgotowane, jako dodatek do jajek sadzonych czy zamiast surówki do obiadu, tak botwinkę z młodymi buraczkami wolę w wersji pieczonej.



Doskonale sprawdza się w różnego rodzaju zapiekankach albo jako składnik sałatki. Idealnie komponuje się ze słonymi serami typu feta, z serem kozim i owczym. Można upiec serowo-buraczkowy quiche, dodać upieczone buraczki i surowe liście do sałaty z serem, użyć jako składnika na pizzy bądź upiec lazanię.


Lazanie z botwiną robiłam w tym sezonie już dwie. Pierwsza była w wersji z kurczakiem (pierś z kurczaka trzeba pokroić w kostkę i krótko obsmażyć z cebulką) i szpinakiem, a ta druga, o której dziś piszę, składała się z samych liści i korzenia buraczkowego (choć nie była to wersja wegańska, zawierała dużo sera i sos beszamelowy). Myślę, że lazanię stricte wegańską też da się zrobić. Ja jednak zbyt mocno uwielbiam sery, żeby z nich zrezygnować :)



Do wykonania tej lazanii potrzeba:
- kilka płatów makaronu, ilość zależy od naczynia, jakiego używacie
- ser feta lub podobny
- ser mozzarella
- łyżkę masła, łyżkę mąki, pół litra mleka, szczyptę soli, pieprzu i gałki muszkatołowej - na beszamel
- botwinę z buraczkami
- szpinak
- liście rzodkiewki (korzeń rzodkiewki też by się nadał)
- czosnek, sól, pieprz, oliwa






Liście i warzywa dokładnie umyć (mają sporo piasku, a poza tym trzeba być ostrożnym w kwestii nawozów - lepiej liście opłukać i zmyć z nich azotany, niż potem cierpieć). Odkroić buraczki, obrać, pokroić w cienkie plasterki. Części naziemne pokroić w mniejsze kawałki :) Jeśli używacie korzenia rzodkiewki, to też pokrójcie go w cienkie plastry. Na patelni lub w rondlu rozgrzejcie oliwę, wrzućcie pokrojony czosnek (nie za dużo, tyle, aby nie stłumił smaku roślin, ale go podkreślił), kiedy się zeszkli - dodajcie zieleninę. Gdy zmięknie i zmniejszy swoją objętość, doprawcie solą i pieprz. Odradzam dodawanie ziół czy intensywnych przypraw, ponieważ mogą zagłuszyć smak szpinaku, botwiny i natki rzodkiewki.





W garnuszku rozpuśćcie masło, dodajcie do niego mąkę, a kiedy się połączą - wlejcie mleko, stale mieszając. Następnie sos trzeba doprawić - szczypta soli, pieprzu i gałki muszkatołowej. Sos musi zgęstnięć, trzeba go pilnować i mieszać dość często.

Ser feta pokrójcie mniej więcej w kostkę, a mozzarellę w plastry.

W naczyniu układajcie warstwami: makaron - zielsko - feta - beszamel - makaron - buraczki - feta - beszamel i jeśli coś wam zostało, to ułóżcie z tego trzecią warstwę ;) Na samym wierzchu powinien się znaleźć beszamel, a na nim plastry mozzarelli.

Naczynie z zapiekanką wędruje do piekarnika na około godzinę w 180 stopniach (jak zawsze podkreślam - każdy piekarnik piecze nieco inaczej, więc może wystarczy mniej, niż godzina pieczenia).

Po wyjęciu nie krójcie od razu, tylko poczekajcie, aż nieco przestygnie, bo inaczej będzie się rozpadać podczas przekładania na talerz. Dobrym sposobem jest upieczenie jej kilka godzin wcześniej, zimna bardzo dobrze się kroi, a potem można ją podgrzać w mikrofali (to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy kuchenka mikrofalowa mi się przydaje).

Dodam jeszcze na koniec, że makaronu na lazanię nigdy wcześniej nie obgotowuję. Robię po prostu bardziej wilgotny farsz, bo wiem, że płaty makaronu go wchłoną. Podczas pieczenia i tak z warzyw wylatuje trochę wody, dzięki której makaron będzie miękki, wchłonie ją, a zapiekanka nie zrobi się brejowata.





Smacznego! :)
Ewa

ps. Pozdrawiam Paulinę Wnuk z bloga From Movie to the Kitchen, której pomysł na lazanię z botwiną przypadł do gustu ;)

środa, 11 marca 2015

Leniwa pracowita niedziela

Niedziela to jedyny dzień tygodnia, kiedy mam siły i chęci się wyżyć kulinarnie. W ciągu tygodnia robię jakieś sałatki, przekąski, pastę do chleba czy coś dobrego do zjedzenia w pracy - minimalny wysiłek, choć oczywiście efekt jest smaczny. W niedziele - dla odmiany - często idę do kuchni na parę godzin i niespiesznie, słuchając Trójki, przygotowuję Obiad - właśnie przez duże O. Efektem tego jest posiłek na trzy dni ;)

Ostatnio mnie tak poniosło, że przygotowałam żeberka w kapuście kiszonej, placki ziemniaczane, sos pieczarkowy, surówkę i sok cytrusowy. Od wyciskania soku miałam potem zakwasy pod kciukiem, a przy ostatnich dwóch grapefruitach wysiadłam i zawołałam do pomocy Wojtka ;)


Przygotowanie takich żeberek to banał. Na dno brytfanki trzeba wyłożyć połowę kapusty, położyć trochę ziela angielskiego, liści laurowych, posypać pieprzem, a jeśli ktoś lubi, to można jeszcze posypać kminkiem. Na tym układa się żeberka doprawione solą, pieprzem i ulubionymi ziołami, cząstki cebuli i pieczarek, a na wierzch - drugą połowę kapusty kiszonej. Całość piecze się około dwóch godzin.



W tym czasie można przygotować placki ziemniaczane i sos pieczarkowy.


No i oczywiście, obowiązkowo, surówkę, która powinna stanowić większą od tłustego mięsa część posiłku ;) Ja postawiłam na standardową surówę z włoszczyzny: marchew, jabłko, seler, pietruszka, por, sól, pieprz, olej rzepakowy :)



Surówki trochę zostało (zresztą, placków, sosu i kapusty też ;) ) i na drugi dzień zrobiłam sobie do pracy naleśniki z hummusem i tą właśnie surówką. Całkiem smaczne wyszły :)


A sok był na deser. Proporcje dowolne - jak lubicie. Jeśli dobrze pamiętam, to zużyłam trzy duże pomarańcze, dwa grapefruity (jeden biały, jeden czerwony) i dwie cytryny. Słoneczna bomba na poprawę nastroju.


A Wy jak spędzacie niedzielę? :)


Smacznego! :)

Ewa

czwartek, 1 stycznia 2015

Kulinarne refleksje i rok 2014

Nie jestem skłonna do robienia wszelkiego rodzaju podsumowań miesięcznych rocznych, zwłaszcza, że niewiele można u mnie podsumowywać. 7 postów na cały rok - a to ci dopiero wyczyn! Nawet nie będę się tłumaczyć z tego, czemu tu tego tak mało, bo i co tu mówić?

Często w pośpiechu robimy zwykłe potrawy, jak pieczony kurczak, pierś z kurczaka duszona z różnymi warzywami, ryba pieczona (głównie łosoś lub pstrąg). Lubimy też wracać do ulubionych smaków, takich, jak bigos, śledzie w oleju z cebulką, zupa z warzyw duszonych na maśle, placki ziemniaczane, a na niedzielne śniadanie - jajka pod każdą postacią. Dobrze jest też czasem po prostu kupić kawałek dobrego sera, wędliny, wędzonej ryby, jakichś warzyw, ułożyć je na talerzu i zajadać się, popijając winem i oglądając film. Szczególnie w piątkowy wieczór :)

W tygodniu na ogół gotuje Wojtek, więc nie będę przecież wrzucać jego przepisów na swój blog - to dopiero byłby plagiat! ;) Mi pozostają więc weekendy, a jeśli już nadchodzi weekend, to wolę przygotować stół pełen dobrego jedzenia, talerze, sztućce, szklanki - wszystko, jak należy - i zasiąść do tego stołu razem z Wojtkiem, aby celebrować posiłek, a nie jeszcze marnować czas na robienie zdjęć (w tygodniu: on ma do pracy na rano, ja - na popołudnie, więc się mijamy, dlatego weekendy to nasz wspólny czas).

Od czasu do czasu nachodzą mnie jednak kulinarne inspiracje. Nie zawsze udaje mi się coś przygotować tak, jak bym chciała, ale zdarzają się spektakularne wyjątki, jak, np. rolada schabowa z farszem pieczarkowym.



Do niedawna jeszcze wydawało mi się, że przygotowanie takiej rolady zajmuje mnóstwo czasu, więc nie bardzo chciało mi się za nią zabierać. Ostatnio jednak kupiłam duży, ładny kawał schabu (dokładnie już nie pamiętam, ale kilogram na pewno ważył) i trochę głowiłam się, co z nim zrobić. Pomysłów było sporo, bo i porcja dość duża, spokojnie na trzy obiady by wystarczyła (dla trzech osób). Mogłam odkroić kilka plastrów i zamrozić na schabowe, część zamrozić w kawałku, a potem upiec w całości lub podsmażyć z warzywami, sezamem i sosem sojowym w stylu chińskim, kilka plastrów rozbić i zrobić z czymś małe roladki.

Ostatecznie padło jednak na roladę z pieczarkami - część zjemy na obiad, a reszta będzie na kanapki. Powiem szczerze - kulinarne odkrycie to to nie jest wcale, bo to danie znane w wielu domach, ale pomysł jest naprawdę dobry, a wykonanie - banalne. Zwłaszcza, jeśli ma się silnego pomocnika :)

Składniki:
- kawał schabu taki, jaki jest Wam potrzebny
- około pół kilo pieczarek
- ew. trochę cebulki do pieczarek
- sól, pieprz, olej do smażenia
- przyprawy do posypania rolady

Mięso należy rozciąć na cztery części tak, aby powstał jeden duży płat. Robiłam to pierwszy raz, więc nie do końca wiedziałam, jak do tego podejść, ale zarówno filmiki z Youtube'a, jak i obrazkowe instrukcje z różnych blogów mi pomogły. Tyle tego jest, że swojej instrukcji nie wstawię, ale proszę bardzo - wynik pierwszy z Google'a: rolada z orzechami. Przy okazji przez przypadek natknęłam się na szalony przepis na roladę w sam raz dla mięsożerców: rolada ze schabu.

Kiedy schab jest już rozcięty, trzeba poprosić jakiegoś siłacza, aby go rozbił tłuczkiem. Mięso najlepiej obwinąć folią lub woreczkami, żeby nie pryskało. Cały płat nieco powiększy swoją powierzchnię. Trzeba go trochę oprószyć solą i pieprzem. Następnie należy przygotować farsz: na oleju podsmażyć cebulkę i pieczarki (lub same pieczarki), doprawić nieco solą i pieprzem, ewentualnie jakimiś ziołami, rozłożyć farsz na mięsie, dokładnie, ściśle zwinąć całość w roladę, po czym z wierzchu natrzeć przyprawami. Trochę soli, pieprzu, słodkiej papryki i ulubionych ziół zupełnie wystarczy, można położyć też kilka listków laurowych.

Roladę można obwiązać sznurkiem i wsadzić w rękach do pieczenia, ja tego nie używam, zawinęłam więc całość w folię, wsadziłam do brytfanki, dolałam nieco wody i piekłam półtorej godziny. Wyszło naprawdę dobre i soczyste! Oczywiście przed pokrojeniem odczekajcie parę minut, żeby soki zatrzymały się w mięsie.





Podawajcie, z czym chcecie, a na drugi dzień przygotujcie sobie do pracy kanapki z roladą :)


Refleksji ciąg dalszy.

Uwielbiam gotować rosół.

Lubię to, że z całego kurczaka można przygotować jedzenie prawie na cały tydzień (wszystko zależy od tego, jak bardzo musimy być oszczędni w kuchni oraz jak dużego mamy kurczaka ;) ).

Z jednego, podzielonego na części, kurczaka można ugotować rosół (do tego makaron lub jakieś pierożki i już mamy jeden obiad, na drugi dzień można zrobić z bulionu gęstą pomidorową lub gulasz, to jest drugi obiad). Z mięsa z rosołu można przygotować farsz do pierogów, naleśników lub krokietów - obiad trzeci. Pieczone udka i skrzydełka - obiad czwarty. Jeśli kurczak był duży i piersi z niego są wystarczające, aby zrobić z nich dwa obiady, to proponuję jednego dnia zrobić grillowaną pierś z kurczaka i podać ją z sałatą, sosem (czosnkowym, winegretem, jogurtowo-ziołowym - co lubicie) i grzankami, a kolejnego dnia panierowane kotlety, roladki, zapiekankę lub duszonego kurczaka z warzywami.

Pomysłów na same piersi jest mnóstwo, ale kurczak to też inne, smaczniejsze części. Udka można wytrybować z kości i nadziać farszem z suszonym grzybków lub owoców. Wytrybowane udka można rozkroić z jednej strony, rozłożyć na płasko, lekko rozbić, ułożyć jakiś farsz i zrobić rolady drobiowe, dobre na obiad i na kanapki. Takie mięso można też pokroić w kawałki i udusić z warzywami lub przeznaczyć na galaretę, a jeśli szkoda nam na galaretę udek - to wystarczy użyć pozostałego z porcjowania mięsa korpusu.

Sam wywar z kurczaka może być bazą do wielu zup i sosów. Można ugotować większą ilość i zamrozić w odpowiednich porcjach. Jeśli macie kurczaka z podrobami i lubicie jeść te wnętrzności, to wystarczy, że je wytniecie, odetniecie też szyjkę i ugotujecie pyszny (co ja mówię, przecież podroby są fu :P ) gulasz z warzywami, który podacie z kaszą. Albo zróbcie z całego kurczaka +plus wątróbka drobiowa pasztet - pieczony lub do smarowania - część można zamrozić na trudne czasy, część jeść na bieżąco.

Takie refleksje naszły mnie podczas przygotowywania rosołu na dzisiejszy obiad. Kurczaczka miałam małego, piersi i udka to już w ogóle mikrusy, ale ja dużo mięsa nie jem, więc wszystkiego starczy nam na cztery obiady: pół korpusu na dzisiejszy rosół, pół do zamrażarki, piersi zrobię z pomarańczami, a udka marynują się z ziołami i sokiem z cytryny.


Wszystkiego dobrego na ten nowy rok i na kolejne lata również :))

Pozdrawiam,
Ewa

wtorek, 18 listopada 2014

Burgery z dyni i marchwi

Sąsiedzi znowu robią kotlety schabowe (i nikt mi nie wmówi, że to jest dźwięk stukania w coś innego, niż świńskie mięśnie!), a ja tymczasem usmażyłam kotlety dyniowe.

Żeby poszło szybko i sprawnie, dobrze jest mieć maszynkę do mielenia mięsa z przystawkami do mielenia warzyw ;) wtedy i szatkowanie kapusty, i robienie surówek i mielenie warzyw na placki wychodzi dużo szybciej. No chyba, że robicie placki ziemniaczane z jednego ziemniaka i surówkę z jednej marchewki i połowy jabłka, to wtedy śmiało używajcie zwykłej tarki! Ja tam jednak wolę się nie męczyć i skrócić czas pracy co najmniej o połowę :)




Taka przystawka ma cztery rodzaje tych jakby tarcz - na papkę, drobne oczka, grube oczka i szatkowania. Potrzebne tu będą drobne oczka i szatkownica, choć oczywiście każdy może zrobić po swojemu.

Jak już wyciągnięcie i odkurzycie swój sprzęt, a potem jakoś dopasujecie do siebie jego elementy, możecie przystąpić do dzieła. Najpierw obierzcie dynię, wybierzcie z niej pestki (można ususzyć) i pokrójcie miąższ warzywa na mniejsze kawałki. Potem obierzcie marchewkę i przygotujcie tę twardszą część pora, biało-zielonkawą, bez ciemnozielonych wystających liści. Dynię i marchew przeróbcie na drobnych oczkach, a pora na szatkownicy.



Następnie do masy dodajcie jajko lub dwa, trochę pełnoziarnistej mąki, kawałek świeżego startego imbiru, sól morska lub kamienna, świeżo utłuczony pieprz i kumin, szczypta ostrej papryki i pestki słonecznika. Wszystko razem trzeba wyrobić na gładką masę, niezbyt twardą, ale i nie za rzadką.

Na jedną małą dynię, trzy małe marchewki i dwudziestocentymetrowy kawałek pora, zużyłam dwa średnie jajka i garść mąki. Przyprawy do smaku. Pestek też gdzieś garść.

ja tu cykam wymyślne fotki, a na patelni się pali ostatnia tura burgerów...


Na patelni rozgrzejcie tłuszcz, którego zawsze używacie do smażenia, jak lubicie smalec, to smalec, najlepiej pewnie olej z pestek winogron lub rzepakowy, ja użyłam oliwy z oliwek - jak Włosi na niej smażą, to i ja mogę!

Z masy formujcie burgery, smażcie z obu stron po kilka minut, aż się zrumienią i zajadajcie! Można bez niczego, bo są pyszne, a można z jogurtem i jakąś surówką.



I jeszcze garść porad:
- jeśli okaże się, że ulepiliście za grube i w środku wyszły Wam surowe, a boicie się salmonelli i bólu brzucha (od surowych warzyw i jajek), to wrzućcie na parę minut do piekarnika. Powinny pod wpływem ciepła dojść wewnątrz. Robię tak też z kotletami mielonymi (bo mi z patelni wychodzą surowe, taki ze mnie cielak) czy roladkami schabowymi z farszem - są soczyste i mam pewność, że będą w środku gotowe;
- jeśli nie lubicie ostrego smaku surowego pora, to możecie go przedtem chwilę poddusić na maśle lub oleju, żeby zmiękł i nabrał słodyczy. Zamiast pora można użyć też innego warzywa, np. papryki. Wtedy trzeba ją zmielić na drobnych oczkach tarki, jak marchew i dynię, ewentualnie na tych grubszych, żeby lepiej poczuć smak papryki. Nie używajcie jej tylko za dużo, żeby nie stłumiła smaku dyni;
- zamiast zestawu przypraw, jaki tu podałam - świeży imbir, chili, kumin - możecie ograniczyć się jedynie do soli i pieprzu lub ewentualnie dodać trochę świeżych lub suszonych ziół, co lubicie. Zamiast pestek słonecznika mogą być oczywiście pestki dyni lub ulubione orzechy, nieco posiekane.



Smacznego!
Ewa :)


ps. Ostatnio Wojtek robił weekendowe śniadanie:






mieszanka sałat, jajko, łosoś wędzony, pomidorki koktajlowe, pomarańcza i kiełki :)))))))))


czwartek, 14 sierpnia 2014

Kolejna odsłona deseru z borówkami - biszkopt

Uwielbiam wszelkie owoce, które w języku angielskim mają końcówkę "berry" - truskawki (strawberries), jeżyny (blackberries), maliny (raspberries), poziomki (wild strawberries ;) ), borówki amerykańskie (blueberries), aronie (chokeberries), czarne jagody (billberries), agrest (gooseberry). Uwielbiam też owoce, które wyglądają podobnie, jak jagody, np. porzeczkę ;) To, co jest małe i rośnie na krzaczkach - ma moje upodobanie. Jest łatwiej dostępne, niż rosnące na wysokich drzewach jabłka, gruszki, śliwki i wiśnie, a przy tym - można to znaleźć nawet w lesie (jeśli się umie).

Ja nie umiem i pewnie dlatego zaspokajam się owocami kupowanymi w warzywniaku na osiedlu. Okazuje się jednak, że nawet jagody można wyhodować (czy raczej - wyuprawiać? ;) ) tak, aby nie miały smaku - skandal! Aż strach kupować jeżyny... bo maliny mają smak zbliżony do tego oryginalnego. Jeżyny to jednak inna, bardziej dzika bajka.



W tym roku zadowalam się  borówkami - te małe, kształtne, okrąglutkie jagódki są pyszniejsze w smaku, niż czarne jagody kupione w tym samym sklepie. Mam nadzieję, że nie chodzi o sposób ani miejsce uprawy. Mam nadzieję, że ich smak jest dobry, bo idzie za nim jakość uprawy.

Ostatnio kupiłam pół kilo borówek na ryneczku osiedlowym.



I jestem wniebowzięta, ponieważ użyłam ich do naprawdę pysznego deseru :))
 

Przez długi czas wzbraniałam się przed borówkami, bo miały w nazwie "amerykańskie". Nie badałam jeszcze tematu pochodzenia borówek sprzedawanych w Polsce, ale stwierdziłam, że skoro uwielbiam pomarańcze i cytryny, wcale się tego nie wstydzę, a wiem, że nie są uprawiane w Polsce, tylko w cieplejszych krajach, to spróbuję się przekonać do borówek.



No i stało się - naprawdę się w nich zakochałam. Oczywiście nic nie przebije naszych rodzimych truskawek, poziomek, jeżyn, czarnych jagód - rosnących tak w ogrodach, jak i dziko, w lasach.





Ale ten smak... kwaśno-słodkawy... pękające na języku pesteczki... jędrność owocu w skórce połączona z miękkością i świeżością jego wnętrza... poezja!

Najbardziej uwiodło mnie połączenie borówek z kremem mascarpone, o którym pisałam poprzednio, przy wpisie o babeczkach. Tym razem postawiłam na coś innego,  j e s z c z e  prostszego.



Biszkopt z borówkami i bitą śmietaną.





Na biszkopt potrzeba to, co zawsze - trzy jajka, pół szklanki mąki i pół szklanki cukru. No i szczypta soli, żeby nie było za słodko ;)

Wpierw ubijamy białka na bezę, stopniowo dodając cukier. Następnie łyżką dodajemy porcjami żółtka, a na koniec - w ten sam sposób - mąkę. Pieczemy biszkopt około 25 minut w 180 stopniach - pamiętając, aby temperaturę, czas pieczenia i półkę, na którą włożymy blaszkę, dostosować do swojego piekarnika. Ciasto z wierzchu powinno lekko przypominać bezę. Po 20 minutach najlepiej wbić patyczek (wykałaczkę, patyczek do szaszłyków - ja mam doświadczenie z drewnianymi badylkami ;)) - po wyjęciu patyczka z ciasta będącego nadal w piekarniku, nie powinno być na nim NIC. Jeśli będzie COŚ - trzeba ciasto jeszcze podpiec ;)





Ja piekłam biszkopt w formie do tarty, wyłożonej papierem do pieczenia. Chciałam, żeby ciasto było niewysokie, ale pulchne, a po wyjęciu z piekarnika - lekko opadło na środku. Udało mi się :) Można oczywiście użyć zwykłej tortownicy albo zupełnie innej formy... pewnie foremki do babeczek czy muffinek sprawdziłyby się równie dobrze :) wystarczy dostosować objętość ciasta do wysokości formy. Ciasto z trzech składników rośnie jeszcze lepiej, niż to z dodatkiem proszku do pieczenia lub sody! (a przynajmniej lepiej smakuje ;) )

Takich samych proporcji używam do małej tortownicy - 16cm średnicy. Pisałam o tym, kiedy dzieliłam się przepisem na biszkopt z dżemem brzoskwiniowo-cytrynowym.



No to tyle o biszkopcie - kolejną warstwą są karmelizowane borówki. Na patelnię sypiemy 2-4 łyżki cukru zwykłego lub aromatyzowanego prawdziwą wanilią (do pudełka z laską wanilii wsypujemy cukier, zamykamy na parę dni, jeśli po otwarciu czujemy cudny słodkawy aromat - używamy do wypieków, deserów i kawy na dobry początek dnia :) ). Czekamy chwilę, aż się roztopi. Wsypujemy około 500g borówek (ilość zależy od wielkości deseru, jaki przyrządzamy. Ja zużyłam ok. 700g do skarmelizowania), kiedy puszczą sok - mieszamy. Jeśli pomieszamy przed puszczeniem soku - karmel się "zbryli" i będziemy mieć cukierki karmelowe w kształcie kryptonitu :P Kiedy borówki i karmel będą wyglądały, jak dżem - zdejmujemy z ognia i studzimy.

Oddzielnie robimy bitą śmietanę lub krem mascarpone, o których pisałam we wspomnianych wcześniej przepisach.

A teraz najważniejsze - łączymy ze sobą całość: na przestudzony biszkopt nakładamy skarmelizowane borówki, następnie bitą śmietanę lub krem, całość posypujemy całymi, świeżymi owocami.



Najlepiej smakuje po całonocnym schłodzeniu w lodówce.

:))

czwartek, 7 sierpnia 2014

Kruche babeczki z kremem i owocami i inne pyszności

Ostatnio zastanawiałam się, co zrobić z mascarpone i borówek. Znajomi podrzucili mi parę pomysłów, jak tiramisu czy tartę, a ja postanowiłam zrobić babeczki :) Zajęło mi to dość dużo czasu, bo - jak być może kiedyś wspominałam - nie znoszę robienia ciasta kruchego, poza tym, w wylepianie babeczkowych foremek też trochę pracy trzeba włożyć. Na szczęście po upieczeniu ciasteczek zostaje już tylko napełnić je kremem i ozdobić owocami, a stąd już blisko do osiągnięcia pełni szczęścia :)



Babeczek wyszło mi 10 (tyle mam foremek), z pozostałego ciasta zrobiłam ciasteczka, posypane cynamonem i cukrem, których użyłam do kolejnej wersji deseru z kremem i borówkami.






Jeśli chodzi o przepis na ciasto kruche, to niestety dokładnie go nie pamiętam. Zawsze przed pieczeniem wyszukuję jakiś przepis w Internecie, spisuję go skrótowo na karteczce i idę z karteczką do kuchni. Tym razem jednak gdzieś mi karteczka zniknęła i nie pamiętam szczegółów. Wzorowałam się na pewno na tym wpisie.

Jeśli chodzi o krem, to moim idealnym kremem jest połączenie piany z białek, kremówki, cukru i serka mascarpone. Białek używam tyle, ile mi zostanie z robienia ciasta. W tym przepisie do ciasta potrzebne było jedno żółtko, więc do kremu użyłam jedno białko :) Ubiłam je z cukrem, jak na bezę, a następnie połączyłam z ubitą kremówką z serkiem mascarpone. Serek i śmietankę wrzucam do jednej miski i miksuję, aż będą miały konsystencję kremu.

Taka masa nie jest zbyt słodka ani zbyt lekka, dla mnie - idealna alternatywa dla ciężkich maślanych kremów tortowych. Można ją używać do wszystkich deserów - opisywanych tu babeczek lub tarty, przekładania owoców na wzór tiramisu, naleśników, biszkoptu...

Wypełnione kremem ciastka wystarczy udekorować owocami i ewentualnie posypać cukrem pudrem, dobrze też odstawić na trochę do lodówki, żeby babeczki nieco nasiąknęły kremem i nie były suche.

W przypadku drugiego deseru postępujemy tak: na dno kruszymy upieczone cynamonowe ciasteczko, potem kładziemy część kremu i owoców, czynności powtarzamy do momentu aż skończy się nam naczynie ;) z wierzchu można udekorować dodatkowym ciastkiem.





Połączenie kwaskowych borówek z tym kremem jest tak idealne, że aż przymykałam oczy z zadowolenia podczas jedzenia :)



Jakiś czas temu namówiłam mamę, żeby posadziła w ogródku jarmuż. Niedawno dostałam parę listków i postanowiłam wykorzystać je na obiad. Nie pamiętam dokładnie, co robiłam, ale na pewno do sosu użyłam wędzonego boczku, czerwonej cebuli, suszonych pomidorów, śmietany i sera. No i oczywiście jarmużu :) Jarmuż można przyrządzać identycznie jak szpinak, więc jeśli jesteście fanami szpinaku polecam jarmuż jako miłą odmianę. Można go kupić paczkowanego w Dyskoncie na B. ;)




Natka pietruszki idealnie dopełniała całość. Nie zapomnijcie o posypaniu świeżo zmielonym lub utłuczonym pieprzem :) Zamiast dodawać ser żółty do sosu, możecie posypać całość parmezanem lub grana padano. Oczywiście można zrobić wersję wege, bez boczku, śmietany i sera, ale co to za frajda? ;)



Jakiś czas temu robiłam też placki z kurczakiem, serem i pieczarkami. Placki robi się banalnie - do nieco gęstszego ciasta naleśnikowego trzeba dodać pokrojonego w małą kostkę kurczaka (pierś), indyka lub, jeśli ktoś woli, szynkę wędzoną, pokrojone w plasterki lub kostkę pieczarki oraz starty lub pokrojony w kostkę ser żółty. Można dodać też odrobinę cebulki lub pora, papryki, oliwek czy czego tylko dusza zapragnie.

Smaży się to na oleju jak wszystkie pozostałe placuszki, z obu stron, aż się ładnie zetną. Kurczak w cieście jest surowy, ale podczas smażenia się ścina, także bez obaw :)





Można wcinać same lub z jakimś sosem i surówką.




Z miesiąc temu, jak byłam na pogaduchach u Ani, zrobiłam kakaowe muffinki i babeczki. Skorzystałam z przepisu Pinkcake. 
Wyszły pyszne, puszyste, wilgotne, mocno kakaowe i kwaskowo-świeże od malin. Dzięki temu, że nie było w nich jajek, wyszły trochę lżejsze, niż standardowe ciasto.



Smacznego! :)









niedziela, 20 lipca 2014

Quiche z botwinką i kozim serkiem

W ubiegłym roku na Restaurant Day w Czarnej Wsi Kościelnej Marta, gospodyni Ptasiego Radia, czyli miejsca, w którym impreza się odbywała, robiła pyszne tarty z botwinką. Nie mam jej przepisu, postanowiłam jednak przygotować podobne, wytrawne ciasto po swojemu.

Najpierw musiałam odnaleźć przepis na ciasto, z którego korzystałam przy robieniu tarty cebulowej z niebieskim serem pleśniowym. Przypomniałam sobie, na szczęście, że był to przepis Michela Roux, więc dalej było już z górki ;) Przepisy na jego kruche ciasta można znaleźć tu, ja korzystam z pierwszego, do wypieków wytrawnych.

Szukając inspiracji na moje ciasto przeczytałam, że są dwie różnice między tartą a quichem: tarta może występować w wersji na słono lub słodko, a kisz - wyłącznie na słono, nigdy nie jest deserem; quiche zalewa się masą śmietanowo-jajeczną, a do tarty kładzie się wyłącznie farsz. O ile zdecydowanie bardziej podoba mi się słowo "tarta", o tyle chcę być w porządku wobec kuchennego nazewnictwa i staram się stosować bardziej poprawne określenia ;)

Podobieństwo do Pacmana zamierzone ;)
Ciasto:

-250g mąki
-150g zimnego masła
-szczypta soli
-szczypta cukru
-1 jajko
-łyżka zimnego mleka

Składniki połączyć ze sobą, zagnieść, uformować kulę, włożyć do lodówki na około pół godziny. Można najpierw wylepić nim formę do tarty i chłodzić od razu w tej foremce, ale ta opcja nadaje się do naczyń metalowych czy aluminiowych raczej, niż do szklanych i ceramicznych. Te drugie mogą po prostu popękać przy tak nagłej zmianie temperatur.

Jeśli nie macie metalowej foremki, tylko szklaną, jak ja, to po wyjęciu ciasta z lodówki i wałkowaniu go do średnicy naczynia musicie się trochę pomęczyć ;) Nie jest to jednak wielki wysiłek, bo pod wpływem ciepła rąk, masło zawarte w cieście dość szybko mięknie i całość staje się bardziej elastyczna.

Formę najlepiej wyłożyć papierem do pieczenia - łatwo jest wtedy gotowy wypiek wyjąć z naczynia i przełożyć na duży ozdobny talerz, łatwiej jest też naczynie potem umyć. Można też wysmarować formę masłem lub olejem roślinnym i ewentualnie wysypać bułką tartą czy kaszą manną.


W większości przepisów jest podane, żeby najpierw podpiec samo ciasto, wyłożone z wierzchu folią aluminiową i przysypane suchą fasolą lub specjalnym ceramicznym grochem do wypieków. Ja, wraz z moją niecierpliwością oraz piekarnikiem, wypracowałam metodę pieczenia "od razu" - od razu na ciasto wylewam farsz i ewentualnie wykładam dodatkowe składniki.

W tym przypadku najpierw wylałam następujący farsz:
- jedno jajko
- około 200ml kremówki (śmietana 30 lub 36%, przy lżejszej, bardziej kwaśniej śmietanie jest większe prawdopodobieństwo, że farsz się zwarzy)
- 100-200ml mleka, zależy, ile farszu potrzebujecie
- duża garść botwinki - łodyżek oraz liści młodych buraczków
- sól i pieprz do smaku.

Najpierw należy wymieszać dokładnie jajko, śmietanę i mleko. Można widelcem, można rózgą, można mikserem - jak komu wygodniej. Ważne, aby masa była jednolita, ale nie musi być ubita, jak na bitą śmietanę. Wiadomo, mikserem szybciej, ale widelcem uda się to równie dobrze. Następnie trzeba doprawić to do smaku solą i pieprzem - z solą ostrożnie, bo sery, które dodajemy, są już wystarczająco słone. Dosłownie szczypta soli wystarczy.

Pieprz - według uznania. Ja lubię sporo świeżo utłuczonego w moździerzu pieprzu (ostatnio to jest moja ulubiona przyprawa) - jest bardzo aromatyczny. Jeśli macie dobry młynek, to może być oczywiście z młynka. Odradzam jednak gotowy mielony pieprz - jak dla mnie nie ma on wcale aromatu, co więcej, często pozostawia ziarenka jakby piasku (tani sposób na zwiększenie ilości wyprodukowanego wyrobu?).

Przyprawy są tu oczywiście dowolne, wedle uznania można dodać także zioła, suszone lub świeże, gałkę muszkatołową, trochę ostrej papryki, czosnek czy trochę cebulki.

Pacman je pomidora, na specjalne życzenie mojego Brata

Do masy śmietanowo-jajecznej dodajemy starty ser - jeśli mamy ochotę: ja miałam dwa ostatnie małe kawałki goudy i grana padano, więc je dodałam, ale nie jest to konieczne. Konieczne jest za to dodanie posiekanej niezbyt drobno botwinki z listkami :)

Masę wylewamy na ciasto, na wierzchu kładziemy grudki koziego serka (ja miałam serek młody, nadający się do smarowania, kupiony w popularnym dyskoncie ;), a następnie całość pieczemy około 50 minut w 180 stopniach (jak zawsze przypominam - czas i temperaturę pieczenia trzeba dopasować indywidualnie do swojego piekarnika).

Po upłynięciu odpowiedniego czasu wypiek odstawiamy jeszcze na chwilę, około 10 minut, zanim go pokroimy (inaczej się rozpadnie).


Można podać z lekkim sosem na bazie oliwy, winegretem lub lżejszą wersją pesto, sałatą (rukola, roszponka) czy sałatką z pomidorów, oliwy i bazylii, jeśli chcemy mieć solidny obiad. Jeśli podajemy to jako przekąskę, przystawkę, nietypowe śniadanie lub kolację, to wystarczy sam kawałek quiche'u, na zimno lub na ciepło, podgrzany chwilę w piekarniku lub ostatecznie mikrofalówce.


Smacznego! :)

Ewa