wtorek, 11 grudnia 2012

Sztuka Mięsa na warsztat

Drodzy Państwo! 
Panie i Panowie, Panowie i Panie, Ladies aaaaand Gentlemen!

Już jutro Białystok dowie się, co to znaczy być pasjonatem kulinarnym! Jak odpowiednio posługiwać się nożem przy obróbce wołowiny, jak smakuje idealnie wysmażony stek, jakie są tajniki kuchni latynoamerykańskiej!

Wszystko to za sprawą naszych gospodarzy, którymi jest restauracja Sztuka Mięsa, współorganizatorów - Pana i Pani Sandman, partnerów generalnych, między innymi portalu Doradca Smaku, a także sponsorów i patronów medialnych:


Zaproszone osobistości będą mogły również spotkać znanego z występów telewizyjnych Twardego Szparaga, słynącą z promowania zdrowego trybu życia Ekoquchnię oraz innych członków kulinarnego półświatka.

Kto przyjdzie, ten spróbuje, kto spróbuje, ten... raczej się nie rozczaruje, a jeśli nie rozczaruje - to na pewno się oczaruje. Zapraszamy, zapraszamy, ugościmy wszystkich smakoszy (nie tylko) mięsiwa!


Ps. Jednym z uczestników będzie też autorka tego artykułu, o ile zdrowie jej dopomoże.






Więcej na ten temat na stronach organizatorów, sponsorów oraz patronów, a po warsztatach także na blogach uczestników :)

Zapraszam :)

czwartek, 6 grudnia 2012

Już miesiąc przymierzam się do stworzenia nowego wpisu... W tym czasie Kulinarki przygotowywały catering na drugie spotkanie Geek Girls Carrots w Białymstoku oraz na warsztaty Kobieterii. Poza tym, niestety, każda z nas ma nieco gorszy czas, dodatkowo nie możemy zgrać terminów, więc chwilowo nic nowego nie tworzymy. Zbierają się jednak w nas nowe pomysły i mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy działać więcej :-)

Jeśli chodzi zaś o mnie i moje gotowanie, to nowe notki na ten temat nie pojawiają się z dwóch powodów: zmiany, na jakie mam do pracy, nie nastrajają do gotowania - albo wychodzę z domu koło 12-13 i wracam o 23, albo wracam po południu, ale jestem później niż Wojtek, więc jakiś obiad na ogół jest przygotowany. Czasem podrzucają nam coś dobrego Rodzice Wojtka i Mateusza (W. brat, który z nami mieszka od października), więc wtedy też nie musimy gotować. Czasem odgrzewamy coś z zamrażarki - gołąbki, pierogi. Gotuję więc tylko wtedy, kiedy mam wolny dzień, a i to obiad jemy o takiej porze, że jest już za ciemno, żeby moim aparacikiem robić zdjęcia.

W najbliższym czasie zamierzam jednak dodać tu kilka przepisów, mam gdzieś nawet jakieś zdjęcia, z których może uda mi się wydłubać coś sensownego. A jeśli nie, to będę się ratować kulinarnymi refleksjami lub recenzjami ;) Już jutro zamierzam upolować wyczekiwany przez wszystkich miłośników jedzenia, pierwszy numer Kukbuka :-)

niedziela, 11 listopada 2012

Kulinarne spotkanie z bułkami i marchewkowymi roladkami

Przedwczoraj zaczął się mój długi weekend. W końcu miałam okazję spotkać się Anią. Przez pięć godzin rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, robiłyśmy jedzenie, a ostatecznie - smakowałyśmy nasze wytwory :)

Ania zrobiła pyszne bułki z suszonymi pomidorami, ziołami i czosnkiem, na które przepis znajdziecie na jej nowym blogu - Czas nie istnieje:



Już podczas zagniatania ciasta kuchnię Ani wypełnił zapach słońca, wakacji i Włoch, a po otwarciu piekarnika i rozerwaniu pierwszej bułki - oszalałyśmy ze szczęścia. Zapach słoneczny, domowy, pomidorowy, ciepły - prawdziwe comfort food (jaki jest polski odpowiednik tego określenia?).

Ja z kolei bawiłam się wycinaniem marchewkowych wstążek obieraczką do warzyw, zrobiłam pastę z sera typu feta, roladki oraz surówkę marchewkową z pozostałych wstążek, za cienkich, żeby zwijać z nich serowo-warzywne przekąski.

Takie roladki są dobre jako przystawka lub przekąska na imprezę. Najwięcej czasu zajmuje obranie odpowiednich pasków z marchewek. Trzeba tu wybrać naprawdę ogromne okazy, a odpowiednia szerokość jest i tak dopiero przy środku warzywa. Jeśli chcecie je zrobić, uzbrójcie się w cierpliwość i zacznijcie trochę wcześniej, jeśli szykujecie to na imprezę ;)


Z pozostałych, mniejszych pasków marchewki, wyglądem przypominających tagliatelle, zróbcie surówkę - ja dodałam jedynie trochę oleju ze słoika po pomidorach, świeżego rozmarynu, pieprzu i kilka orzechów włoskich, ale inwencja twórcza jest jak najbardziej wskazana. Dobrym pomysłem mogłyby tu być cieniutkie plasterki jabłka, z czego powstałaby popularna i lubiana w Polsce marchewka z jabłkiem, ale w nowoczesnym wydaniu. Takie paski marchewki można podać też na ciepło, zblanszować lub podsmażyć chwilę na oliwie, przybrać pesto i serwować zamiast makaronu :)


Zwijanie roladek to sama przyjemność i nie trwa długo. Z jednej ogromnej marchewki wyszedł mi talerz surówki i dziesięć roladek.


Pastę przygotowałam z jednego opakowania sera typu feta, chyba najpopularniejszego u nas, dwóch łyżek śmietany i szczypty pieprzu. Można dodać jeszcze jakieś zioła lub czosnek, ale taka prosta wersja jest wystarczająca. Każdy pasek marchewki trzeba posmarować niezbyt grubą warstwą serka, zwinąć w roladkę i ułożyć na wierzchu trochę orzechów włoskich. Myślę, że równie dobrze pasowałyby tu też pistacje, a zamiast naszej polskiej fety, prawdziwy kozi ser. Tu jednak słodycz i chrupkość marchewki idealnie się skomponowały ze słonym, miękkim twarożkiem, a orzechy zwieńczyły dzieło ;)


Można je na końcu także spryskać oliwą z oliwek (lub skropić) albo przewiązać nitką szczypioru - choć to ostatnie wyglądałoby ładnie, to jednak mogłoby trochę zbyt mocno ingerować w smak roladek, więc z tym bym raczej uważała. Oliwy z oliwek akurat nie miałyśmy, a sądzę, że bardzo by tu pasowała.


Podobne roladki można zrobić też innych długich warzyw, na przykład z ogórka z jakąś pastą łososiową lub z cukinii czy bakłażana - na ciepło. Zachęcam do poszukiwania inspiracji na własne roladki i dzielenia się przepisami - może na większą imprezę to za dużo roboty, ale na kolację we dwoje - w sam raz :)




Jak mogłam zapomnieć! Oczywiście wszystkie zdjęcia robiła Ania Szczurak :)


sobota, 20 października 2012

Makaron mie z dynią i szpinakiem

Ostatnio pokochałam dynię. Stało się to za sprawą publikowanego tu już przeze mnie przepisu na kurczaka z dynią i pieczarkami. Lekko maślany, ale też wyraźny smak dyni, szczególnie podkreślony czosnkiem, postanowiłam wykorzystać w potrawie makaronowej. Jak dla każdej prawdziwej makaroniary, tak też dla mnie nie ma chyba niepasującego do siebie połączenia makaronu z innym składnikiem. A jako że ostatnio nabyłam pięciokilogramowe cudeńko, to postanowiłam wykorzystać jego kawałek do makaronowego obiadu.

Na początek, standardowo, wylądowały na patelni czosnek, cebula i chili.


Kiedy się podsmażyły na oleju z pestek winogron, dołączyło do nich mniej więcej pół kilograma dyni, obranej ze skórki i pestek, pokrojonej w kostkę, a także paczka liści szpinaku, umyta i osączona na sicie.

Całość zmiękła, została doprawiona ziarnem sezamu, sosem sojowym, solą i pieprzem, a następnie wymieszana z przygotowanym (czyli zalanym wrzątkiem na kilka minut i odcedzonym) makaronem mie.


Makaron mie to chiński makaron, który tradycyjnie wystarczy zalać wrzątkiem, odczekać chwilę, odsączyć i zjeść. Muszę chyba zgłębić swoją wiedzę o produkcji chińskiego makaronu, bo nawet, jak jest robiony z mąki pszennej, wody i soli, to każdy jego rodzaj smakuje inaczej ;) Np. won ton i mie - niby to samo, a jednak coś zupełnie innego. Pewnie kluczowym jest tu sposób jego produkcji (zagniatania ciasta, dzielenia na kawałki) a może suszenia i przechowywania? W każdym razie polecam spróbować ten rodzaj makaronu, szczególnie, kiedy znajdziecie go po rozsądnej cenie w moim ulubionym dyskoncie na B. ;)




Ps. Słaba ze mnie blogerka - w trakcie gotowania rozładowały mi się baterie w aparacie, więc zdjęcia robiłam telefonem. Zawsze jednak ważniejsze jest dla mnie to, że obiad się udał i był pozytywnym zaskoczeniem smakowym :)


wtorek, 16 października 2012

Światowy Dzień Chleba

Było super!

Zdjęć nie mam, być może się pojawią wkrótce, ale mam wielką ochotę zdać Wam krótką relację z dzisiejszego święta.

Spotkałyśmy się - w piątkę, czyli Edyta, Hania, Magda, Sylwia i ja - w klubokawiarni Oki Doki, w okolicach godziny 17:00, czyli tuż przed godziną zero: 18. O tej godziny zaczęli przybywać nasi goście, a pojawiło się ich tylu, że zrobiło to na mnie naprawdę wrażenie i przekonałam się, że naprawdę warto takich akcji organizować więcej. Już myślimy z dziewczynami nad kolejnymi wydarzeniami :)

Dzisiejsza akcja rozpoczęła się moim krótkim wstępem (olaboga, do mikrofonu!), kilkoma słowami od Hani o naszych sponsorach i gospodarzach, a te dwie wypowiedzi poprzedziły wspaniałą prezentację o chlebie, autorstwa Magdy. Magda od kilku lat piecze sama chleb i zapewniam wszystkich, że jest to najlepszy chleb, jaki jadłam w życiu (choć Magda skromnie tego nie przyznaje ;) )! Dodatkowo, Magda rozdaje wszystkim chętnym prawdziwy zakwas do chleba, który sama zrobiła i na którym to właśnie tworzy swoje wypieki. Wszystkim polecam zajrzenie do Magdowego sklepiku, przy ulicy Piasta w Białymstoku - do prawdziwej Kopalni Smaków. Tam można także nabyć różne rodzaje mąki do pieczenia nie tylko chleba, a także kosze rozrostowe, blaszki, foremki i wszelkie dodatki, od czarnuszki zaczynając, na suszonej żurawinie kończąc.

Po występie Magdy pobiegłyśmy na zaplecze przygotować poczęstunek dla naszych gości. Ukroiłyśmy kilka rodzajów chleba, w miseczkach były przygotowane przez nas i naszych znajomych pasty do niego. W oczekiwaniu na pyszności, rozstrzygnięto konkurs na najpyszniejszy chleb (i szczerze mówiąc chyba coś jeszcze, bo oklaskom i radościom nie było końca, a nagrody rozeszły się błyskawicznie). Potem już z radością patrzyłyśmy, jak wszyscy pałaszują przysmaki ustawione na kilku złączonych stolikach - naprawdę mnóstwo radości przyniósł nam widok okruszków po chlebie na półmiskach i pustych miseczek po pastach. Wśród nich znalazły się, między innymi, konfitura cebulowa z jagodami, wegański smalec z fasoli (zwykły był także!), czeska pasta jajeczna, pasta z czerwonej fasoli, suszonych pomidorów i chili, a także moje smakowitości: twarożek z czosnkiem, rzodkiewką i ziołami, pesto, dżem jabłkowo-morelowy oraz dyniowo-pomarańczowy.


Przepis na dżem dyniowo-pomarańczowy z wanilią znajduje się tu, pod relacją z naszego wyjazdu do Trywieży. Dżem jabłkowo-morelowy robiłam na wakacjach, jeszcze w lipcu. Pamiętam tylko, że na kilogram jabłek zużyłam pół kilo moreli :) Natomiast o pesto i twarożku opowiem poniżej.

Twarożek początkowo miał być tylko czosnkowo-ziołowy, ale jak spojrzałam na rzodkiewki, to stwierdziłam, że ich dodatek będzie się dobrze komponował.

- 750g twarogu
- starty lub wyciśnięty ząbek czosnku
- cztery spore rzodkiewki, posiekane w różne kawałki (znaczy półplasterki, kostkę, paski, jak popadnie - dla różnorodności)
- szczypta soli i pieprzu
- łyżka ziół (użyłam czubrycy z Darów Natury, w skład której wchodzą, m.in., lubczyk, oregano i cząber)
- trochę śmietany, żeby nie było za suche (2-3 łyżki, może być odrobina mleka albo jogurt naturalny)

Wszystko wymieszać, posypać świeżym tymiankiem i zjeść :)



Pesto... co do pesto, mam swoją teorię. W oryginale jest bazylia, orzeszki piniowe, oliwa, czosnek, sól i parmezan. Parmezan i orzeszki piniowe to składniki dość drogie i trudno dostępne. Z dodatku sera można w ogóle zrezygnować, wtedy sos będzie wegański, roślinny, też pyszny i lżejszy. Orzeszki piniowe można zastąpić dowolnymi innymi orzechami, migdałami lub ziarnami. Robiłam już z płatkami migdałowymi, pestkami dyni, teraz zrobiłam z prażonymi pestkami słonecznika. Każda wersja jest inna, każda dobra. Na pewno trochę wykwintniejszego smaku dodadzą orzechy włoskie. Jak najbardziej można użyć mieszanki różnych orzechów i nasion. Jeśli chodzi o to zielone, co tam się znajduje, to polecam w zasadzie wszystko. Można robić z bazylią i to jest najsmaczniejsza wersja, ale z natką pietruszki, rukolą, roszponką, szpinakiem, a ponoć nawet botwinką czy szczawiem, także jest dobre. Na koniec olej - oliwa z oliwek to standard, ale można użyć przecież i zwykłego oleju, oleju z pestek winogron, w zasadzie każdego, zależnie od tego, co mamy pod ręką i na co mamy chęć. Nie polecam tylko rezygnowania z czosnku - niech to będzie nawet pół małego ząbka, ale nie pomijajcie jego dodatku.

Do mojego pesto użyłam:
- garść liści bazylii, z łodyżkami, pół pęczka natki pietruszki, małą garść świeżego tymianku
- opakowanie pestek słonecznika, podprażonych
- trochę soli
- jakieś pół szklanki oliwy i odrobinę oleju z pestek winogron, bo oliwy zabrakło ;)
- cztery ząbki czosnku
- trzy łyżki startego na małych oczkach parmezanu

Wszystko zmiksowałam w blenderze i przełożyłam do słoika :) wyszło nawet sporo, jakieś półtorej szklanki.

Pesto można używać jako pastę do chleba, zamiast masła na kanapki, do jajek na twardo, oczywiście do makaronu, na gorąco, a także jako przyprawę do zup i sosów. Nie wiem, ile dokładnie można je przechowywać, ale na pewno kilka dni w lodówce wytrzyma - czosnek i sól mają właściwości konserwujące. U mnie znika szybko i nie muszę się o to martwić ;)


Przepisy na pasty zrobione przez dziewczyny znajdziecie na ich blogach. Część pojawiła się jakiś czas temu, ale na pewno dodadzą informacje o tym, co przygotowały na dziś. Zachęcam do śledzenia ich blogów :)




Dziękuję bardzo wszystkim za przyjście i uczestniczenie w naszym wydarzeniu! Nawet nie wiecie, ile energii pozytywnej, wiary w to, że nasze działanie ma sens i wzruszenia przyniósł mi dzień dzisiejszy! Jestem gotowa do organizowania dalszych akcji, wiem, że przyniosą dużo dobrego i zapraszam wszystkich, nie tylko z Białegostoku, do brania w nich udziału :)









ps. przepraszam za nadmierną liczbę emotek
ps2. przepraszam, jeśli wypisuję głupoty, ale jeszcze emocje ze mnie nie opadły
ps3. uwielbiam tworzyć takie pozytywne wydarzenia! :)))

niedziela, 14 października 2012

Spaghetti alla puttanesca

Na początku było słowo, a w zasadzie to słowo i obraz. Wiedziałam wcześniej o istnieniu tej potrawy, ale dopiero, jak zobaczyłam ją u Jamie'go Olivera, to poczułam, że muszę to zrobić. Wystarczyło jedyne poczekać na wypłatę ;) i wolny dzień, żeby móc przystąpić do dzieła. Film, z serii 30 minute meals, na którym Jamie przygotowuje Spaghetti alla puttanesca, możecie obejrzeć tu. Ja tymczasem przedstawię swoją wersję tego wybornego dania :)

Zaczęłam, oczywiście, od wstawienia wody na makaron i jej osolenia. Do gotującej się wody wrzuciłam paczkę makaronu.

Na oliwie podsmażyłam trzy posiekane ząbki czosnku i cztery małe fileciki anchovies:






Kiedy się podsmażyły, dodałam trochę suszonych pestek chili, posiekaną natkę pietruszki, czarne oliwki pokrojone na połówki





dwie puszki tuńczyka, dwie łyżki kaparów, butelkę passaty pomidorowej i pieprz.





Kiedy makaron się ugotował prawie al dente, przerzuciłam go do patelni z sosem i dokładnie wymieszałam. Po minucie wyłączyłam gaz, makaron wchłonął nadmiar wody z sosu i zrobił się idealnie twardy (czy też idealnie miękki).





Taka ilość wystarczy spokojnie na 4-5 osób. Nas było troje, więc sporo jeszcze zostało, ale to nic - chętnie zjem odgrzewany makaron na jutrzejszą obiadokolację ;)





Pamiętajcie, żeby nie dodawać soli do sosu - makaron, tuńczyk, oliwki, kapary, a w szczególności - anchovies, są na tyle słone, że więcej doprawiać nie trzeba. Wystarczy pieprz. można ewentualnie podregulować smak dodając więcej lub mniej któregoś ze składników, które tu wymieniłam, np. zastępując suszone pestki chili całą świeżą papryczką.




Przygotowane na talerzach porcje posypałam parmezanem, choć Gino D'Acampo w swojej książce Włoskie dania makaronowe (mój świeżutki nabytek) zdecydowanie tego odradza. Mi tam pasowało :)

Co do samej nazwy -  słyszałam dwie historie wyjaśniające jej pochodzenie. Oznacza ona Spaghetti przyrządzane przez... prostytutki :) Jedna historia mówi, że zapracowane panie posilały się na szybko tą potrawą, aby nabrać dużo sił przed czekającą je kolejną turą pracy. Druga z nich z kolei twierdzi, że kobiety te podawały ten makaron marynarzom, którzy do nich przychodzili po długich rejsach, aby ci z kolei nabrali sił przed długą, upojną nocą ;) Która wersja podoba Wam się bardziej?

Na koniec, choć pewnie powinno to być na początek, zapraszam wszystkich serdecznie na organizowane przez nas Święto Chleba:




wtorek, 2 października 2012

Bardzo na bieżąco

Czyli Nieformalna Grupa Białostockich Blogerek Kulinarnych "Kulinarki" w telewizji :)

Długo zapowiadany odcinek "Konika" możecie obejrzeć tu

A na deser deseczka ozdobiona przez Magdę, na zdjęciu zrobionym przez Sylwię :)


poniedziałek, 1 października 2012

Za kulisami

W końcu przybrałam się do wstawienia relacji z nagrywania materiału do Konika. Trywieża, dwadzieścia cztery godziny, pięć Kulinarek + jednak blogerka i jej koleżanka z Włoch, jeden pies, jedna ekipa TVP Białystok. Na szczęście nie wszystko na raz, więc opowiem po kolei ;)

Zaczęło się od przyjazdu na wieś, poprzedzonego drobnym nieporozumieniem (czekałam na dziewczyny z innej strony, niż po mnie przyjechały ;) ). Następnie rozdzieliłyśmy się miejscami do spania, schowałyśmy wino do lodówki i poszłyśmy po drewno, żeby ciepło ognia z pieca nas rozgrzało szybciej, niż wino. Zapoznałyśmy się z podwórkiem Magdy, z domem Magdy, no i ze sobą nawzajem. Co się działo w piątek, do późnych godzin nocnych, pozostanie naszą tajemnicą :) Powiem tylko, że jedną z rzeczy, jakie się zadziały, były pyszne placki ziemniaczano-dyniowe, które robiłyśmy wspólnie (obieranie ziemniaków, obieranie dyni, tarcie składników, doprawianie, smażenie... :) ).

Foto by Sylwia Michałowska





Następnego dnia, czyli w sobotę, zerwałyśmy się wcześnie rano, żeby przygotować się na spotkanie z ekipą Konika:

Foto by Magda Majewska


Malowałyśmy się, szykowałyśmy stół, gotowałyśmy, piłyśmy herbatę, zajadałyśmy się chlebem upieczonym w prodiżu przez Magdę, no i trochę oczekiwałyśmy w stresie na przyjazd Ekipy. A wszystko przy piecu :)

Foto by Magda Majewska
Oczekiwanie było stresujące i przyjemne jednocześnie - zastanawiałyśmy się, jak to będzie wyglądać, zbierałyśmy dobra z ogrodu Magdy, wymieniałyśmy pomysłami, no i starałyśmy się jakoś rozbudzić, wdychając świeże powietrze.

Foto by Magda Majewska
Foto by Sylwia Michałowska
Piękne ujęcie naszej Gospodyni, by Sylwia Michałowska
Dowodem na to, że Ekipa naprawdę przyjechała, nakręciła z nami program, dobrze się bawiła i ze smakiem zajadała naszymi potrawami, niech będzie jutrzejsza emisja odcinka o godzinie 19:15 w TVP Białystok :) Do obejrzenia także online :) Oraz poniższe zdjęcia naszych dań:

Foto by Sylwia Michałowska - Soczewiaki Edyty z EkoQuchni
Foto by Sylwia Michałowska - Babka ziemniaczano-warzywna Asi ze Smakować
Foto by Sylwia Michałowska - Pyzy/Kartacze z mięsem Magdy z Kopalni Smaków (tu: w przygotowaniu)
Foto by Sylwia Michałowska - Zupa grzybowa Sylwii ze Z miłości do jedzenia
Foto by Magda Majewska - w dzbanku znalazł się kompot Magdy z jabłek z Jej sadu :)
Foto by Sylwia Michałowska - ciasto z jabłkami i śliwkami Hani z Samych Dobrych Rzeczy



A na koniec, obiecane przeze mnie przepisy na brownie z gruszkami i dżem dyniowo-pomarańczowy z wanilią.

Foto by Sylwia Michałowska - brownie z gruszkami Ewy z Kuchennych Ewolucji
Przepis na brownie, z jakiego niezmiennie korzystam, to przepis Agnieszki Kręglickiej, znaleziony na stronie Wysokich Obcasów:

2 tabliczki (200 g) gorzkiej czekolady
1 kostka (200 g) masła
100 g mąki
300 g cukru
6 jaj

na ogół dodaję mniej cukru, na taką ilość - 200g. Dobrze smakuje ze wszystkimi dodatkami - skórka z pomarańczy, wiśnie z nalewki, czarne porzeczki ze straganu, gruszki z ogrodu Babci. Wybrane dodatki można wymieszać z ciastem, bądź ułożyć w artystycznym nieładzie na wierzchu.

Czekoladę i masło roztapiam w żaroodpornym naczyniu, ustawionym na garnku z niewielką ilością gotującej się wody.

Jajka dokładnie roztrzepuję, dodaję cukier i powoli mąkę (ręcznie albo mikserem).

Kiedy masa czekoladowo-maślana przestygnie, łączę ją z resztą ciasta, powoli mieszając. Wylewam do formy wyłożonej papierem do pieczenia (ta ilość składników i to, co widać na zdjęciu, wystarczą na zwykłą blaszkę, 25-30/35-40cm.

Piekę około 30 minut w 180 stopniach.


Foto by Magda Majewska - dżem dyniowo-pomarańczowy z wanilią Ewy z Kuchennych Ewolucji

Foto by Sylwia Michałowska - dżem dyniowo-pomarańczowy z wanilią Ewy z Kuchennych Ewolucji
 Oryginalny przepis znajduje się tu (klik).

Ja użyłam:

- ok. 2 kg dyni
- skórkę z jednej pomarańczy
- miąższ z jednej pomarańczy
- sok z jednej pomarańczy
- jedną laskę wanilii
- 300-400g cukru zwykłego (nie pamiętam dokładnie, ale dżem nie jest zbyt słodki)

Dynię obrałam, pokroiłam w grubą kostkę, zasypałam połową szklanki cukru i odstawiłam na noc do lodówki. Następnego dnia przełożyłam dynię wraz z cukrowym sokiem do rondla, dodałam skórkę, sok i miąższ pomarańczy, cukier i laskę wanilii, z wydłubanymi ziarenkami, przekrojoną na kilka części, gotowałam, aż się rozpadło i zgęstniało. Przełożyłam do słoików (czystych, wyparzonych, suchych), zakręciłam porządnie, ułożyłam do góry dnem, przykryłam kilkoma ściereczkami. Z takiej ilości wyszło mi 6 niewielkich słoików.




Kulinarki bardzo serdecznie pozdrawiam, a wszystkich Czytelników zachęcam do oglądania jutrzejszego odcinka Konika :)

Smacznego! :)

wtorek, 25 września 2012

W Grupie Siła, czyli krótka relacja z Przetwornianki

fot. Magda Majewska
Naszych gości przywitałyśmy skrzynką jabłek i winogron. Kto był nieuważny, mógł przysiąść na dyniach z ogródka Magdy.

fot. Edyta Żuk-Kempa


fot. Edyta Żuk-Kempa
Przetworniankę można było podglądać przez witrynę kawiarni Labalbal...

fot. Magda Majewska
...lub wejść do środka i rozłożyć swoje dobra, gdzie popadnie.

fot. Magda Majewska




Około 16. zaczęli się schodzić nasi Goście i uczestnicy Jesiennej Wymiany Przetworów

fot. Magda Majewska
fot. Edyta Żuk-Kempa
fot. Edyta Żuk-Kempa
A potem zrobił się targ...

fot. Magda Majewska
fot. Magda Majewska
...połączony z degustacją naszych wypieków

fot. Magda Majewska
fot. Magda Majewska
fot. Magda Majewska
Był też konkurs na najsmaczniejszą słodkość w słoiku i najładniejszy wygląd, w trakcie którego Jury burzliwie obradowało.

fot. Magda Majewska
Nagrody zdobyły: konfitura z płatków dzikiej róży oraz cytrynowy dżem z cukinii.

fot. Magda Majewska (+drobna zmiana kolorów z mojej strony)
A Kulinarki w składzie: Edyta, Hania, Magda, Sylwia i Ewa dziękują wszystkim za przybycie i zapraszają na kolejne akcje! :)




poniedziałek, 24 września 2012

Dlaczego jajecznica jest pyszna oraz zbiór różnych bzdur

Dziś chcę powiedzieć Wam o kilku różnych sprawach, nie związanych bezpośrednio z kulinariami, choć w pewnym sensie się z nimi łączących. Na początku może zaznaczę, jeśliby znalazł się jakiś maruder, że pomimo, iż jest to blog w znacznej mierze kulinarny, to przede wszystkim jest to  m ó j  blog, więc mogę tu opisywać też  m o j e  smutki. I właśnie tymi smutkami chciałabym się podzielić dziś ze światem (ale nie jest tak źle, na deser pojawi się jajecznica, kto moich żali czytać nie chce, niech przewija na dół tego wpisu ;) ).

Moje przygnębienie spowodowane jest sytuacją na rynku pracy (choć pewnie też nadchodzącą zimą, pms-em itd. ...). W tym roku skończyłam studia (i cieszę się, że ten etap jest już za mną) i powoli na ten rynek pracy wkraczam (wcześniej, w trakcie studiów, jak szukałam pracy, to mi mówili, że studentów nie przyjmują. Teraz jest na odwrót.). Bardzo chcę pracować, ale pracodawcy nie bardzo chcą mnie zatrudnić - z jednej prostej przyczyny: nie mam doświadczenia. Ok, to może być przeszkodą, ale przecież nie jest wielkim problemem przyuczenie kogoś do pracy, jaką ma wykonywać albo zaproponowanie mu wpierw stażu za kieszonkowe. Tak mi się przynajmniej zdawało do tej pory. Teraz widzę, że wszędzie chcą zatrudniać młodych studentów z przynajmniej trzyletnim doświadczeniem w pracy na pełny etat, dyspozycyjnych we wszystkie weekendy, święta i nadgodziny, z własnym samochodem, będących ciągle pod telefonem, znających biegle ze dwa języki obce, chętnych do służbowych wyjazdów, a jeśli są płci żeńskiej - to dobrze by było, gdyby były w związku z tymi wyjazdami służbowymi dyskretne.

Jest też inny rodzaj pracodawców. Tacy zatrudniają wszystkich, bez doświadczenia, bo i tak zapewniają "szkolenie i niezbędne materiały". Zapewniają stawkę godzinową i/lub prowizję. Praca najczęściej polega na wykonywaniu i/lub odbieraniu połączeń telefonicznych. Umowa zlecenie, na pełny etat, żeby wziąć ustawowe pięć minut wolnych od komputera, trzeba się pytać przełożonego o pozwolenie, grafik ustalany przez HRowców, mających siedzibę w zupełnie innym mieście, płacą mniej niż najniższa krajowa. Oczywiście jest to praca w korporacji, a jak wiadomo, korporacje są biedne i nie mają pieniędzy na lepsze warunki dla swoich pracowników, stąd notoryczny brak mydła i papieru toaletowego, składki na płyn do mycia naczyń i gąbki, dyżury pracowników do sprzątania kuchni, bo sprzątaczka przecież ma ważniejsze sprawy na głowie, jak np. narzekanie, że jest brudno.

Nie wiem, czy powinnam o tym pisać, ale przecież nie podaję nazwy firmy, w której pracuję, żadnych nazwisk, żadnych tajemnic. Mówię tylko o warunkach pracy.

Czemu więc tam pracuję, skoro jest niezbyt fajnie? Po pierwsze, wszyscy ludzie, którzy pracują gdziekolwiek, twierdzą, że w każdej pracy jest beznadziejnie i że akurat moja nie jest tak zła (aha.). Po drugie, nigdzie indziej nie chcieli mnie zatrudnić (choć ponoć półtora miesiąca szukania pracy to bardzo mało). Po trzecie, nawet te grosze, które tam zarabiam, to zawsze lepiej, niż nie zarabiać nic. Po czwarte, ciągle mam nadzieję, że moja sytuacja się poprawi.

Najbardziej chciałabym pracować na własny rachunek. Móc zrobić przerwę wtedy, kiedy tego potrzebuję. Móc wypić kawę przy komputerze. Zawsze mieć mydło i papier toaletowy w ubikacji. Nie bać się tego, że ktoś mi zwinie z lodówki drugie śniadanie. A najważniejsze - robić to, co lubię, czym się interesuję, o czym mam pojęcie i przez co jestem w tym dobra (i chcę być jeszcze lepsza). I nie zależy mi na kokosach - chcę po prostu wieść spokojne życie.

Niestety, na zakładanie swojej działalności trzeba mieć super fajny pomysł oraz kupę kasy (o ile z tym pierwszym jest u mnie spoko, to to drugie to katastrofa). I jak młody człowiek ma cieszyć się życiem i mieć nadzieję na przyszłość?

Trochę na duchu podtrzymuje mnie to, co robimy teraz z Białostockimi Blogerkami. Jedna udana akcja już za nami, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, mamy kupę pomysłów i wspólne cele. Może coś z tego wyjdzie.

A oto moje wczorajsze łupy z Przetwornianki:




Butla soku z antonówek, słoik soku z malin (bardzo dobrze smakuje z herbatą), słoik dżemu z malin i słoik wiśni w syropie. Przy okazji dodam, że wiśnie dostałam od Państwa Sandmanów. Żółty mieczyk i bukiet ziół z kolei pochodzą z ogródka Magdy.

Garść tych ziółek dorzuciłam dziś do jajecznicy. Znalazły się tam: lubczyk, natka pietruszki, bazylia cytrynowa, szałwia, estragon i coś mechatego, co wygląda jak mięta, ale nie pachnie w ogóle miętowo ;)


Na oliwę na patelni wrzuciłam pół posiekanej cebuli, kiedy się podsmażyła, dodałam trzy jajka, garść ziół i posiekanego pomidora. Doprawiłam solą i pieprzem, pomieszałam chwilę, aż jajka się ścięły i przełożyłam na talerz.

 
 Do tego trochę chleba (niestety, ze sklepu) i ogórek kiszony. Prócz chleba, soli i pieprzu - wszystkie składniki pochodzą ze wsi. Smacznego! :)


Tymczasem idę rozwiesić pranie i wmawiać sobie, że wcale nie mam złej pracy. Zobaczymy, czy afirmacja skutkuje, czy jeszcze przed wyjściem usiądę gdzieś w kącie i się popłaczę ;)



ps. Ogólnie nie jestem narzekaczem, ale czasem nie mogę się powstrzymać i muszę coś z siebie wyrzucić, bo inaczej oszaleję. Jeśli ktoś przeczytał całość i dotrwał do tego momentu - dziękuję! i zapraszam na herbatę z sokiem malinowym :)

ps2. Zapomniałam napisać, dlaczego jajecznica jest pyszna, ale zabrakło mi słów. Jest bo jest i tyle ;)