wtorek, 18 listopada 2014

Burgery z dyni i marchwi

Sąsiedzi znowu robią kotlety schabowe (i nikt mi nie wmówi, że to jest dźwięk stukania w coś innego, niż świńskie mięśnie!), a ja tymczasem usmażyłam kotlety dyniowe.

Żeby poszło szybko i sprawnie, dobrze jest mieć maszynkę do mielenia mięsa z przystawkami do mielenia warzyw ;) wtedy i szatkowanie kapusty, i robienie surówek i mielenie warzyw na placki wychodzi dużo szybciej. No chyba, że robicie placki ziemniaczane z jednego ziemniaka i surówkę z jednej marchewki i połowy jabłka, to wtedy śmiało używajcie zwykłej tarki! Ja tam jednak wolę się nie męczyć i skrócić czas pracy co najmniej o połowę :)




Taka przystawka ma cztery rodzaje tych jakby tarcz - na papkę, drobne oczka, grube oczka i szatkowania. Potrzebne tu będą drobne oczka i szatkownica, choć oczywiście każdy może zrobić po swojemu.

Jak już wyciągnięcie i odkurzycie swój sprzęt, a potem jakoś dopasujecie do siebie jego elementy, możecie przystąpić do dzieła. Najpierw obierzcie dynię, wybierzcie z niej pestki (można ususzyć) i pokrójcie miąższ warzywa na mniejsze kawałki. Potem obierzcie marchewkę i przygotujcie tę twardszą część pora, biało-zielonkawą, bez ciemnozielonych wystających liści. Dynię i marchew przeróbcie na drobnych oczkach, a pora na szatkownicy.



Następnie do masy dodajcie jajko lub dwa, trochę pełnoziarnistej mąki, kawałek świeżego startego imbiru, sól morska lub kamienna, świeżo utłuczony pieprz i kumin, szczypta ostrej papryki i pestki słonecznika. Wszystko razem trzeba wyrobić na gładką masę, niezbyt twardą, ale i nie za rzadką.

Na jedną małą dynię, trzy małe marchewki i dwudziestocentymetrowy kawałek pora, zużyłam dwa średnie jajka i garść mąki. Przyprawy do smaku. Pestek też gdzieś garść.

ja tu cykam wymyślne fotki, a na patelni się pali ostatnia tura burgerów...


Na patelni rozgrzejcie tłuszcz, którego zawsze używacie do smażenia, jak lubicie smalec, to smalec, najlepiej pewnie olej z pestek winogron lub rzepakowy, ja użyłam oliwy z oliwek - jak Włosi na niej smażą, to i ja mogę!

Z masy formujcie burgery, smażcie z obu stron po kilka minut, aż się zrumienią i zajadajcie! Można bez niczego, bo są pyszne, a można z jogurtem i jakąś surówką.



I jeszcze garść porad:
- jeśli okaże się, że ulepiliście za grube i w środku wyszły Wam surowe, a boicie się salmonelli i bólu brzucha (od surowych warzyw i jajek), to wrzućcie na parę minut do piekarnika. Powinny pod wpływem ciepła dojść wewnątrz. Robię tak też z kotletami mielonymi (bo mi z patelni wychodzą surowe, taki ze mnie cielak) czy roladkami schabowymi z farszem - są soczyste i mam pewność, że będą w środku gotowe;
- jeśli nie lubicie ostrego smaku surowego pora, to możecie go przedtem chwilę poddusić na maśle lub oleju, żeby zmiękł i nabrał słodyczy. Zamiast pora można użyć też innego warzywa, np. papryki. Wtedy trzeba ją zmielić na drobnych oczkach tarki, jak marchew i dynię, ewentualnie na tych grubszych, żeby lepiej poczuć smak papryki. Nie używajcie jej tylko za dużo, żeby nie stłumiła smaku dyni;
- zamiast zestawu przypraw, jaki tu podałam - świeży imbir, chili, kumin - możecie ograniczyć się jedynie do soli i pieprzu lub ewentualnie dodać trochę świeżych lub suszonych ziół, co lubicie. Zamiast pestek słonecznika mogą być oczywiście pestki dyni lub ulubione orzechy, nieco posiekane.



Smacznego!
Ewa :)


ps. Ostatnio Wojtek robił weekendowe śniadanie:






mieszanka sałat, jajko, łosoś wędzony, pomidorki koktajlowe, pomarańcza i kiełki :)))))))))


czwartek, 14 sierpnia 2014

Kolejna odsłona deseru z borówkami - biszkopt

Uwielbiam wszelkie owoce, które w języku angielskim mają końcówkę "berry" - truskawki (strawberries), jeżyny (blackberries), maliny (raspberries), poziomki (wild strawberries ;) ), borówki amerykańskie (blueberries), aronie (chokeberries), czarne jagody (billberries), agrest (gooseberry). Uwielbiam też owoce, które wyglądają podobnie, jak jagody, np. porzeczkę ;) To, co jest małe i rośnie na krzaczkach - ma moje upodobanie. Jest łatwiej dostępne, niż rosnące na wysokich drzewach jabłka, gruszki, śliwki i wiśnie, a przy tym - można to znaleźć nawet w lesie (jeśli się umie).

Ja nie umiem i pewnie dlatego zaspokajam się owocami kupowanymi w warzywniaku na osiedlu. Okazuje się jednak, że nawet jagody można wyhodować (czy raczej - wyuprawiać? ;) ) tak, aby nie miały smaku - skandal! Aż strach kupować jeżyny... bo maliny mają smak zbliżony do tego oryginalnego. Jeżyny to jednak inna, bardziej dzika bajka.



W tym roku zadowalam się  borówkami - te małe, kształtne, okrąglutkie jagódki są pyszniejsze w smaku, niż czarne jagody kupione w tym samym sklepie. Mam nadzieję, że nie chodzi o sposób ani miejsce uprawy. Mam nadzieję, że ich smak jest dobry, bo idzie za nim jakość uprawy.

Ostatnio kupiłam pół kilo borówek na ryneczku osiedlowym.



I jestem wniebowzięta, ponieważ użyłam ich do naprawdę pysznego deseru :))
 

Przez długi czas wzbraniałam się przed borówkami, bo miały w nazwie "amerykańskie". Nie badałam jeszcze tematu pochodzenia borówek sprzedawanych w Polsce, ale stwierdziłam, że skoro uwielbiam pomarańcze i cytryny, wcale się tego nie wstydzę, a wiem, że nie są uprawiane w Polsce, tylko w cieplejszych krajach, to spróbuję się przekonać do borówek.



No i stało się - naprawdę się w nich zakochałam. Oczywiście nic nie przebije naszych rodzimych truskawek, poziomek, jeżyn, czarnych jagód - rosnących tak w ogrodach, jak i dziko, w lasach.





Ale ten smak... kwaśno-słodkawy... pękające na języku pesteczki... jędrność owocu w skórce połączona z miękkością i świeżością jego wnętrza... poezja!

Najbardziej uwiodło mnie połączenie borówek z kremem mascarpone, o którym pisałam poprzednio, przy wpisie o babeczkach. Tym razem postawiłam na coś innego,  j e s z c z e  prostszego.



Biszkopt z borówkami i bitą śmietaną.





Na biszkopt potrzeba to, co zawsze - trzy jajka, pół szklanki mąki i pół szklanki cukru. No i szczypta soli, żeby nie było za słodko ;)

Wpierw ubijamy białka na bezę, stopniowo dodając cukier. Następnie łyżką dodajemy porcjami żółtka, a na koniec - w ten sam sposób - mąkę. Pieczemy biszkopt około 25 minut w 180 stopniach - pamiętając, aby temperaturę, czas pieczenia i półkę, na którą włożymy blaszkę, dostosować do swojego piekarnika. Ciasto z wierzchu powinno lekko przypominać bezę. Po 20 minutach najlepiej wbić patyczek (wykałaczkę, patyczek do szaszłyków - ja mam doświadczenie z drewnianymi badylkami ;)) - po wyjęciu patyczka z ciasta będącego nadal w piekarniku, nie powinno być na nim NIC. Jeśli będzie COŚ - trzeba ciasto jeszcze podpiec ;)





Ja piekłam biszkopt w formie do tarty, wyłożonej papierem do pieczenia. Chciałam, żeby ciasto było niewysokie, ale pulchne, a po wyjęciu z piekarnika - lekko opadło na środku. Udało mi się :) Można oczywiście użyć zwykłej tortownicy albo zupełnie innej formy... pewnie foremki do babeczek czy muffinek sprawdziłyby się równie dobrze :) wystarczy dostosować objętość ciasta do wysokości formy. Ciasto z trzech składników rośnie jeszcze lepiej, niż to z dodatkiem proszku do pieczenia lub sody! (a przynajmniej lepiej smakuje ;) )

Takich samych proporcji używam do małej tortownicy - 16cm średnicy. Pisałam o tym, kiedy dzieliłam się przepisem na biszkopt z dżemem brzoskwiniowo-cytrynowym.



No to tyle o biszkopcie - kolejną warstwą są karmelizowane borówki. Na patelnię sypiemy 2-4 łyżki cukru zwykłego lub aromatyzowanego prawdziwą wanilią (do pudełka z laską wanilii wsypujemy cukier, zamykamy na parę dni, jeśli po otwarciu czujemy cudny słodkawy aromat - używamy do wypieków, deserów i kawy na dobry początek dnia :) ). Czekamy chwilę, aż się roztopi. Wsypujemy około 500g borówek (ilość zależy od wielkości deseru, jaki przyrządzamy. Ja zużyłam ok. 700g do skarmelizowania), kiedy puszczą sok - mieszamy. Jeśli pomieszamy przed puszczeniem soku - karmel się "zbryli" i będziemy mieć cukierki karmelowe w kształcie kryptonitu :P Kiedy borówki i karmel będą wyglądały, jak dżem - zdejmujemy z ognia i studzimy.

Oddzielnie robimy bitą śmietanę lub krem mascarpone, o których pisałam we wspomnianych wcześniej przepisach.

A teraz najważniejsze - łączymy ze sobą całość: na przestudzony biszkopt nakładamy skarmelizowane borówki, następnie bitą śmietanę lub krem, całość posypujemy całymi, świeżymi owocami.



Najlepiej smakuje po całonocnym schłodzeniu w lodówce.

:))

czwartek, 7 sierpnia 2014

Kruche babeczki z kremem i owocami i inne pyszności

Ostatnio zastanawiałam się, co zrobić z mascarpone i borówek. Znajomi podrzucili mi parę pomysłów, jak tiramisu czy tartę, a ja postanowiłam zrobić babeczki :) Zajęło mi to dość dużo czasu, bo - jak być może kiedyś wspominałam - nie znoszę robienia ciasta kruchego, poza tym, w wylepianie babeczkowych foremek też trochę pracy trzeba włożyć. Na szczęście po upieczeniu ciasteczek zostaje już tylko napełnić je kremem i ozdobić owocami, a stąd już blisko do osiągnięcia pełni szczęścia :)



Babeczek wyszło mi 10 (tyle mam foremek), z pozostałego ciasta zrobiłam ciasteczka, posypane cynamonem i cukrem, których użyłam do kolejnej wersji deseru z kremem i borówkami.






Jeśli chodzi o przepis na ciasto kruche, to niestety dokładnie go nie pamiętam. Zawsze przed pieczeniem wyszukuję jakiś przepis w Internecie, spisuję go skrótowo na karteczce i idę z karteczką do kuchni. Tym razem jednak gdzieś mi karteczka zniknęła i nie pamiętam szczegółów. Wzorowałam się na pewno na tym wpisie.

Jeśli chodzi o krem, to moim idealnym kremem jest połączenie piany z białek, kremówki, cukru i serka mascarpone. Białek używam tyle, ile mi zostanie z robienia ciasta. W tym przepisie do ciasta potrzebne było jedno żółtko, więc do kremu użyłam jedno białko :) Ubiłam je z cukrem, jak na bezę, a następnie połączyłam z ubitą kremówką z serkiem mascarpone. Serek i śmietankę wrzucam do jednej miski i miksuję, aż będą miały konsystencję kremu.

Taka masa nie jest zbyt słodka ani zbyt lekka, dla mnie - idealna alternatywa dla ciężkich maślanych kremów tortowych. Można ją używać do wszystkich deserów - opisywanych tu babeczek lub tarty, przekładania owoców na wzór tiramisu, naleśników, biszkoptu...

Wypełnione kremem ciastka wystarczy udekorować owocami i ewentualnie posypać cukrem pudrem, dobrze też odstawić na trochę do lodówki, żeby babeczki nieco nasiąknęły kremem i nie były suche.

W przypadku drugiego deseru postępujemy tak: na dno kruszymy upieczone cynamonowe ciasteczko, potem kładziemy część kremu i owoców, czynności powtarzamy do momentu aż skończy się nam naczynie ;) z wierzchu można udekorować dodatkowym ciastkiem.





Połączenie kwaskowych borówek z tym kremem jest tak idealne, że aż przymykałam oczy z zadowolenia podczas jedzenia :)



Jakiś czas temu namówiłam mamę, żeby posadziła w ogródku jarmuż. Niedawno dostałam parę listków i postanowiłam wykorzystać je na obiad. Nie pamiętam dokładnie, co robiłam, ale na pewno do sosu użyłam wędzonego boczku, czerwonej cebuli, suszonych pomidorów, śmietany i sera. No i oczywiście jarmużu :) Jarmuż można przyrządzać identycznie jak szpinak, więc jeśli jesteście fanami szpinaku polecam jarmuż jako miłą odmianę. Można go kupić paczkowanego w Dyskoncie na B. ;)




Natka pietruszki idealnie dopełniała całość. Nie zapomnijcie o posypaniu świeżo zmielonym lub utłuczonym pieprzem :) Zamiast dodawać ser żółty do sosu, możecie posypać całość parmezanem lub grana padano. Oczywiście można zrobić wersję wege, bez boczku, śmietany i sera, ale co to za frajda? ;)



Jakiś czas temu robiłam też placki z kurczakiem, serem i pieczarkami. Placki robi się banalnie - do nieco gęstszego ciasta naleśnikowego trzeba dodać pokrojonego w małą kostkę kurczaka (pierś), indyka lub, jeśli ktoś woli, szynkę wędzoną, pokrojone w plasterki lub kostkę pieczarki oraz starty lub pokrojony w kostkę ser żółty. Można dodać też odrobinę cebulki lub pora, papryki, oliwek czy czego tylko dusza zapragnie.

Smaży się to na oleju jak wszystkie pozostałe placuszki, z obu stron, aż się ładnie zetną. Kurczak w cieście jest surowy, ale podczas smażenia się ścina, także bez obaw :)





Można wcinać same lub z jakimś sosem i surówką.




Z miesiąc temu, jak byłam na pogaduchach u Ani, zrobiłam kakaowe muffinki i babeczki. Skorzystałam z przepisu Pinkcake. 
Wyszły pyszne, puszyste, wilgotne, mocno kakaowe i kwaskowo-świeże od malin. Dzięki temu, że nie było w nich jajek, wyszły trochę lżejsze, niż standardowe ciasto.



Smacznego! :)









niedziela, 20 lipca 2014

Quiche z botwinką i kozim serkiem

W ubiegłym roku na Restaurant Day w Czarnej Wsi Kościelnej Marta, gospodyni Ptasiego Radia, czyli miejsca, w którym impreza się odbywała, robiła pyszne tarty z botwinką. Nie mam jej przepisu, postanowiłam jednak przygotować podobne, wytrawne ciasto po swojemu.

Najpierw musiałam odnaleźć przepis na ciasto, z którego korzystałam przy robieniu tarty cebulowej z niebieskim serem pleśniowym. Przypomniałam sobie, na szczęście, że był to przepis Michela Roux, więc dalej było już z górki ;) Przepisy na jego kruche ciasta można znaleźć tu, ja korzystam z pierwszego, do wypieków wytrawnych.

Szukając inspiracji na moje ciasto przeczytałam, że są dwie różnice między tartą a quichem: tarta może występować w wersji na słono lub słodko, a kisz - wyłącznie na słono, nigdy nie jest deserem; quiche zalewa się masą śmietanowo-jajeczną, a do tarty kładzie się wyłącznie farsz. O ile zdecydowanie bardziej podoba mi się słowo "tarta", o tyle chcę być w porządku wobec kuchennego nazewnictwa i staram się stosować bardziej poprawne określenia ;)

Podobieństwo do Pacmana zamierzone ;)
Ciasto:

-250g mąki
-150g zimnego masła
-szczypta soli
-szczypta cukru
-1 jajko
-łyżka zimnego mleka

Składniki połączyć ze sobą, zagnieść, uformować kulę, włożyć do lodówki na około pół godziny. Można najpierw wylepić nim formę do tarty i chłodzić od razu w tej foremce, ale ta opcja nadaje się do naczyń metalowych czy aluminiowych raczej, niż do szklanych i ceramicznych. Te drugie mogą po prostu popękać przy tak nagłej zmianie temperatur.

Jeśli nie macie metalowej foremki, tylko szklaną, jak ja, to po wyjęciu ciasta z lodówki i wałkowaniu go do średnicy naczynia musicie się trochę pomęczyć ;) Nie jest to jednak wielki wysiłek, bo pod wpływem ciepła rąk, masło zawarte w cieście dość szybko mięknie i całość staje się bardziej elastyczna.

Formę najlepiej wyłożyć papierem do pieczenia - łatwo jest wtedy gotowy wypiek wyjąć z naczynia i przełożyć na duży ozdobny talerz, łatwiej jest też naczynie potem umyć. Można też wysmarować formę masłem lub olejem roślinnym i ewentualnie wysypać bułką tartą czy kaszą manną.


W większości przepisów jest podane, żeby najpierw podpiec samo ciasto, wyłożone z wierzchu folią aluminiową i przysypane suchą fasolą lub specjalnym ceramicznym grochem do wypieków. Ja, wraz z moją niecierpliwością oraz piekarnikiem, wypracowałam metodę pieczenia "od razu" - od razu na ciasto wylewam farsz i ewentualnie wykładam dodatkowe składniki.

W tym przypadku najpierw wylałam następujący farsz:
- jedno jajko
- około 200ml kremówki (śmietana 30 lub 36%, przy lżejszej, bardziej kwaśniej śmietanie jest większe prawdopodobieństwo, że farsz się zwarzy)
- 100-200ml mleka, zależy, ile farszu potrzebujecie
- duża garść botwinki - łodyżek oraz liści młodych buraczków
- sól i pieprz do smaku.

Najpierw należy wymieszać dokładnie jajko, śmietanę i mleko. Można widelcem, można rózgą, można mikserem - jak komu wygodniej. Ważne, aby masa była jednolita, ale nie musi być ubita, jak na bitą śmietanę. Wiadomo, mikserem szybciej, ale widelcem uda się to równie dobrze. Następnie trzeba doprawić to do smaku solą i pieprzem - z solą ostrożnie, bo sery, które dodajemy, są już wystarczająco słone. Dosłownie szczypta soli wystarczy.

Pieprz - według uznania. Ja lubię sporo świeżo utłuczonego w moździerzu pieprzu (ostatnio to jest moja ulubiona przyprawa) - jest bardzo aromatyczny. Jeśli macie dobry młynek, to może być oczywiście z młynka. Odradzam jednak gotowy mielony pieprz - jak dla mnie nie ma on wcale aromatu, co więcej, często pozostawia ziarenka jakby piasku (tani sposób na zwiększenie ilości wyprodukowanego wyrobu?).

Przyprawy są tu oczywiście dowolne, wedle uznania można dodać także zioła, suszone lub świeże, gałkę muszkatołową, trochę ostrej papryki, czosnek czy trochę cebulki.

Pacman je pomidora, na specjalne życzenie mojego Brata

Do masy śmietanowo-jajecznej dodajemy starty ser - jeśli mamy ochotę: ja miałam dwa ostatnie małe kawałki goudy i grana padano, więc je dodałam, ale nie jest to konieczne. Konieczne jest za to dodanie posiekanej niezbyt drobno botwinki z listkami :)

Masę wylewamy na ciasto, na wierzchu kładziemy grudki koziego serka (ja miałam serek młody, nadający się do smarowania, kupiony w popularnym dyskoncie ;), a następnie całość pieczemy około 50 minut w 180 stopniach (jak zawsze przypominam - czas i temperaturę pieczenia trzeba dopasować indywidualnie do swojego piekarnika).

Po upłynięciu odpowiedniego czasu wypiek odstawiamy jeszcze na chwilę, około 10 minut, zanim go pokroimy (inaczej się rozpadnie).


Można podać z lekkim sosem na bazie oliwy, winegretem lub lżejszą wersją pesto, sałatą (rukola, roszponka) czy sałatką z pomidorów, oliwy i bazylii, jeśli chcemy mieć solidny obiad. Jeśli podajemy to jako przekąskę, przystawkę, nietypowe śniadanie lub kolację, to wystarczy sam kawałek quiche'u, na zimno lub na ciepło, podgrzany chwilę w piekarniku lub ostatecznie mikrofalówce.


Smacznego! :)

Ewa

wtorek, 27 maja 2014

Dwie tarty: z kiwi i z bananem

Uwielbiam tarty. Uwielbiam połączenie kruchego, niezbyt słodkiego ciasta, z lekkim śmietanowym kremem i owocami. Gdyby nie to, że nie lubię zagniatać ciasta, piekłabym kruche tarty, tarteletki i babeczki chyba codziennie - na słodko i na słono. Chyba któregoś razu muszę zrobić większą partię ciasta i pomrozić, żeby następnym razem było mi łatwiej ;)




Nie miałam fasoli do obciążenia ciasta, dlatego jedna tarta trochę się napowietrzyła podczas pieczenia, ale trudno się mówi - wszelkie niedoskonałości czynią świat bardziej naturalnym.

Składniki na ciasto:

- 200g mąki tortowej
- 100g masła
- 100g cukru pudru
- 2 żółtka

Składniki zagnieść aż do całkowitego ich połączenia. Żółtka i masło powinny być zimne. Odłożyć do lodówki zawinięte w folię ciasto na pół godziny. Po tym czasie wyłożyć foremki papierem do pieczenia i ciastem. Piec 25 minut w 180 stopniach (lub dostosować czas i temperaturę indywidualnie do swojego piekarnika - z doświadczenia wiem, że każdy grzeje odrobinę inaczej).



W tym czasie przygotować krem:

- 2 białka
- 2 łyżki cukru pudru
- szczypta soli
- 250g serka mascarpone
- 250g śmietany 36%
- 2 łyżki cukru waniliowego

Wpierw ubić pianę z białek, stopniowo dodając cukier puder i szczyptę soli - jak na bezę. Odstawić do lodówki. W oddzielnej misce ubić mikserem śmietanę z serkiem i cukrem waniliowym, przez około 5 minut. Następnie delikatnie, ale dokładnie połączyć pianę z masą śmietanową i odstawić do lodówki na czas studzenia ciasta.


Pokroić wybrane owoce. U mnie są to banany i kiwi, oddzielnie na każdej tarcie. Można zrobić jedną większą tartę i ułożyć te owoce na zmianę obok siebie. Można użyć w zasadzie dowolnych owoców - teraz jest sezon truskawkowy, więc te małe czerwone pyszności nadają się obecnie idealnie.

Gotowe tarty przykryć folią i odstawić na dwie godziny do lodówki.


Tartę z bananami posypałam czekoladową posypką...


... a tartę z kiwi - wiórkami kokosowymi :))

Oczywiście same owoce są wystarczające, ja jednak chciałam ciasto trochę udekorować z wierzchu.

Mam nadzieję, że jak wrócę z pracy, to coś jeszcze dla mnie zostanie...


Korzystałam z tego przepisu.


Smacznego! :)

piątek, 16 maja 2014

Zielona Bazylia

Jakiś czas temu zostałam poproszona o przetestowanie produktów sklepu http://www.zielonabazylia.pl/. Dostałam paczkę z dwoma słoiczkami dżemów oraz lodami na bazie mleka kokosowego.






Lody dostarczane są w stanie płynnym, trzeba nimi wstrząsnąć, a następnie zamrozić :) Do wyboru miałam kilka smaków: mango, ananas i guawa, wszystkie na bazie kokosa.



Moja opinia? Całkiem smaczne, przyjemna konsystencja, najbardziej przypadły mi do gustu podstawowe kokosowe. Produkt zdaje się być jednak skierowany do dzieci, co sugeruje wygląd opakowania oraz sposób podania lodów - należy je wyciskać z tej tubki.






Jako że mi ta forma się nie spodobała, postanowiłam jeść je z miseczki ;) Na zdjęciu powyżej - kokosowe oraz kokosowo-ananasowe.

Skład lodów kokosowych, podstawowych: mleko kokosowe 80%, cukier trzcinowy, maltodekstryna, fruktoza, substancje zagęszczające: guma konjac, guma karobowa, guma ksantanowa; aromat naturalny (kokosowy), sól.

Nie będę się rozpisywać na temat poszczególnych składników, zainteresowanych zapraszam do przekopania czeluści internetu ;) Dodam tylko, że zabawa może być naprawdę przednia, bowiem, jak podaje Wikipedia, pochodzenie składników jedzenia może być zaskakujące: " W stanie wolnym występuje naturalnie w owocach, miodzie, nektarze kwiatów i spermie ssaków." Kto wie, skąd producent pozyskał fruktozę w naszym produkcie? ;)

Na zakończenie powiem jeszcze, że lody produkowane są w Indonezji. Trochę to daleko od Polski, więc według mnie produkt jest nie do końca ekologiczny - no ale wiadomo, u nas kokosy nie rosną.

Drugim produktem, jaki dostałam, był dżem.





Bardzo się napaliłam na ten fioletowy, jagodo-porzeczkowy, ale niestety nie dane było mi go spróbować - wypukłość na wieczku sugerowała, że słoiczek otworzył się wcześniej, zanim wpadł w moje ręce, a na pokrywce jest wyraźne napisane, żeby produktu nie jeść, jeśli taka sytuacja zaistnieje. Drugi dżem był w zamkniętym słoiczku, więc jego mogłam spróbować.






Malinowo-żurawinowy, w smaku bardzo dobry, nie za słodki, lekko kwaskowy. Konsystencja gęstej marmolady, dobrze się rozsmarowuje. Skład: mieszanka skoncentrowanych soków owocowych, maliny (34%), żurawina (10%), zagęstnik: pektyna owocowa; sok z cytryny. Wyprodukowano w Anglii, więc zdecydowanie bliżej i bardziej eko ;)


Podsumowując: oba produkty są bardzo dobre w smaku, jednak co do ekologiczności lodów mam nieco zastrzeżeń. Dżem jest jak najbardziej na plus. Dziękuję za możliwość wzięcia udziału w teście :)

Pozdrawiam :))

niedziela, 30 marca 2014

Biszkopt z dżemem brzoskwiniowo-cytrynowym i kremem kokosowym

Z okazji nadejścia wiosny (choć nie wykluczam, że zima wyda jeszcze jedno tchnienie w tym sezonie), postanowiłam w końcu opublikować jakiś nowy przepis :) Naszła mnie ochota na coś słodkiego (co zdarza się naprawdę rzadko, a jeszcze rzadziej robię coś sama) i po krótkim zastanowieniu - postanowiłam upiec biszkopt i zrobić mini-torcik.







Znalazłam idealne, banalne do zapamiętania proporcje na mały biszkopt - mam tortownicę 16cm. Co ciekawe, mam wrażenie, że jak była u mnie latem Ania, robiłam z takich samych proporcji, a jednak wtedy biszkopt wyszedł mi mniejszy (dał się przekroić na dwie części) - może miałam wtedy mniejsze jajka?

Podaję zatem przepis na biszkopt:

- trzy jajka
- pół szklanki cukru
- pół szklanki mąki

Ubić pianę z białek, dodając stopniowo cukier. Kiedy piana będzie prawie maksymalnie sztywna, dodać po łyżce żółtka z jaj, a następnie tak samo - mąkę. Zapomniałam o szczypcie soli - można dodać, choć, jak widać, nie jest niezbędna ;)





Ciasto piekło się około 40min. w 180 stopniach. Tortownicę wyłożyłam papierem do pieczenia (nie miałam niczego, czym mogłabym wysypać natłuszczoną formę) i trochę poprzyklejała się do niego "skórka" upieczonego biszkoptu, ale nie było to jakoś bardzo tragiczne ;)

Biszkopt przekroiłam na trzy części, każdą z nich - w tym środkową z obu stron - nasączyłam mocną czarną herbatą.





Następnie oba placki przełożyłam własnoręcznie zrobionym latem dżemem brzoskwiniowo-cytrynowym i przykryłam całość trzecim plackiem.





W dżemie są kawałki brzoskwiń i odrobina gałki muszkatołowej :) A kto nie lubi tej przyprawy, niech zapomni, że ona tam jest, bo dżem można przecież zrobić bez niej ;)





W czasie, kiedy biszkopt się studził, zrobiłam krem kokosowy. Szukałam jakiegoś przepisu, ale nie mogłam znaleźć niczego, co by mi odpowiadało. Postanowiłam więc zainspirować się w pewnym stopniu... sosem beszamelowym ;) Być może powinnam powiedzieć, że budyniem, bo w rzeczywistości krem ma bardzo budyniowy smak, ale jako że budyniu sama nigdy nie robiłam, a beszamel owszem, to padło na ten rodzaj sosu ;)





Do garnka włożyłam 100g masła, 4 łyżki cukru waniliowego, 2-3 łyżki mąki i 100g wiórków kokosowych. Kiedy całość się połączyła (a pachniało fantastycznie i miałam ochotę już to zjeść ;) ), dolałam pół litra mleka i gotowałam na niewielkim ogniu, cały czas mieszając, aż krem zgęstniał do konsystencji budyniu.





Odstawiłam go do ostygnięcia i zajęłam się opisanym wyżej przekładaniem biszkoptu. Gotowe ciasto posmarowałam dokładnie kremem, z góry i po bokach, a następnie udekorowałam bananem.





Widoczne w kremie grudki to oczywiście wiórki kokosowe :) Kremu zostało mi dość sporo - można z niego przygotować oddzielne desery z nasączonymi kawą lub likierem biszkopcikami (na wzór tiramisu) lub z samymi owocami - bananem, mango, ananasem. Aha, banany z pół godziny leżały w soku cytrynowym, więc uprzedzam - całość nie jest mdła :) No i wybrałam dość kwaskowy dżem, więc bez obaw - jeśli ktoś nie lubi mdłych kremów (no bo kto lubi?), może śmiało zrobić taki torcik.





Ciasto trzeba trochę schłodzić w lodówce, żeby po pierwsze - nabrało odpowiedniej wilgotności, a po drugie - krem trochę zastygł.

Smacznego! :)



Na koniec dodam, że cukier waniliowy robię sama w bardzo banalny sposób - do pojemnika z cukrem wkładam laskę wanilii i tyle :) Już po jednym dniu czuć waniliowy aromat, a po kilku dniach, jak otworzy się pojemnik, to w nos uderza obłędny zapach. Takiego cukru można z powodzeniem używać też do kawy.

Jeśli chodzi zaś o dżem - przepisu dokładnego nie podam, bo, jak w większości przypadków, improwizowałam. Zużyłam, jeśli dobrze pamiętam, dwa kilogramy brzoskwiń, sok z jednej cytryny i skórkę również z jednej, cukier do smaku i trochę startej gałki muszkatołowej. Gotowałam do momentu, aż wszystko się połączyło, ale zostały jeszcze małe kawałki brzoskwiń. Napełniłam słoiczki, dokładnie zakręciłam, ustawiłam denkami do góry na ściereczce i przykryłam kilkoma czystymi ścierkami dokładnie, na całą noc, aż dżem zupełnie wystygł.

Robiłam to w lipcu lub sierpniu - słoiczek, który otworzyłam dziś do wykorzystania przy biszkopcie nie miała ani grama pleśni. Dodam jeszcze tylko, że nie pasteryzuję, bo boję się wybuchających słoików ;))